Po mszy rozpoczalem przygotowania do wyjazdu. Naiwnie myslalem, ze najtrudniejsze chwile mam juz za soba. Temperatura nadal byla bardzo wysoka, i pot natychmiast oblewal kazdego z nas, przy najmniejszej probie wyjscia z klimatyzowanego pomieszczenia. Dlatego staralem sie odwlec chwile wyjazdu, liczac na to, ze wieczorem temperatura sie "troche" obnizy. Przed godzina 20:00 bylem juz blisko noclegu, ale zamiast spokoju na mojej twarzy, bylo widac stan najwyzszego napiecia. Oto w oddali widzialem ponownie ciemne chmury. Ciemnosc jaka spowila tamta czesc horyzontu, co chwila byla rozjasniana przez nowe wyladowania atmosferyczne. Wiedzialem juz, ze nie unikne kolejnej burzy. Teraz byl to juz tylko wyscig z czasem. Czy zdaze rozbic namiot? Czy zdaze do niego wrzucic swoje rzeczy? Gdy przyjechalem na miejsce zobaczylem, ze czesc pielgrzymow z Windsor i London ma juz rozbite namioty. Zauwazylem tez, ze temperature sie "troche" obnizyla. Szybko wiec rozbilem swoj namiot i na szczescie wrzucilem do niego swoj bagaz. Moze 10 minut pozniej przyszedl silny podmuch wiatru, tak, ze namioty pod jego naporem sie uginaly. Z pierwszymi kroplami deszczu pobieglem do przyczepki i szybko zaczalem wrzucac do niej czesc wyladowanego wczesniej bagazu. Na szczescie nie bylem w tym dzialaniu odosobniony. Gdy zaczelo lac po prostu schowalismy sie w przyczepce i podziwialismy szalejace zywioly. Siedzac w miare bezpiecznie w przyczepce zobaczylem, ze wiatr przygniotl jeden z namiotow prawie do ziemi. Po chwili namiot sie wyprostowal, ale wiatr wyrwal dwa sledzie i od tej chwili tropic zaczal sie podnosic. Zanim cokolwiek zdolalem uczynic, inny pielgrzym, ktory razem ze mna byl schowany w przyczepce, wyskoczyl z niej i nie patrzac na ulewe ponownie zamocowal tropic na wlasciwym miejscu. Tym samym trojka malych dzieci wraz z ojcem byli bezpieczni.
Wialo, lalo i blyskalo tak pokrotce moge okreslic nasze wieczorne godziny spedzone przy kosciele sw Patryka. Na nasze szczescie pole namiotowe bylo polozone w malej dolince, ponadto oslonieci bylismy drzewami i to w pewnej mierze uratowalo nas, przed bezposrednim uderzeniem wiatru.
O sile wiatru niech swiadczy taki maly szczegol. Dokladnie w tym czasie, jak my bylismy chlostani przez burze; na lotnisku w Toronto mial wyladowac samolot KLM z Amsterdamu. W tym samolocie byl ksiadz Marek Siekiero, ktory mial dolaczyc do naszej grupy, w sali przylotow oczekiwal na niego jeden z uczestnikow pielgrzymki. W chwili gdy samolot podchodzil do ladowania na calym lotnisku zgaslo swiatlo. Lotnisko pograzylo sie na trzy godziny juz nie w egipskich, lecz w kanadyjskich ciemnosciach. Zapalilo sie tylko swiatlo awaryjne. Wszystkie samoloty, zostaly skierowane do Hamiltonu. Tam wyladowaly a pasazerowie czekali w samolocie kilka godzin po to, aby gdy poprawi sie pogoda i zostanie usunieta awaria przeleciec do Toronto.
Po burzy, gdy zaczelismy liczyc straty, zauwazylismy tez, ze pewna czesc naszej dolinki jest obficiej wypelnione woda. Na szczescie nie bylo tam naszych namiotow. Ogladajac pobojowisko sluchalem rozmaitych relacji tych, ktorzy ocaleli. Do jednych z bardziej dramatycznych nalezala relacja z proby rozbicia namotu podczas burzy. Mieszkancom Ottawy po dluzszym bladzeniu i szukaniu wlasciwego kosciola w koncu udalo sie dotrzec do celu. Bagaze wyladowali na gorce przy kosciele. Burza byla juz na wyciagniecie reki. Przy pierwszych podmuchach wiatru rozpoczeli budowe swego namiotu. Widzac ich rozpaczliwa sytuacje troje innych pielgrzymow udziela im pomocy. Po dluzszej chwili zmagania sie z strugami deszczu i wiatru pielgrzymi zrozumieli, ze w blocie leza czesci z dwoch roznych namiotow i nie ma zadnej mozliwosci zbudowania z nich jednego, suchego przytulnego namiotu. Przemoczony byl nie tylko namiot, ale tez caly bagaz. W prowizorycznie rozlozonym namiocie, pozawijani w kurtki, probowalai usnac jak najszybciej, aby nie czuc ogarniajacej ich z wszystkich stron wody. Co jest ciekawe, udalo sie im pomimo takich warunkow zasnac, dopoki nie obudzila ich kolejna burza i zimno nad ranem. Rano pomimo, ze wszystko mieli mokre, nie narzekajac wyruszyli razem z nami na pielgrzymi szlak.
Inna relacja dotyczyla Moniki z Teksasu. Kobieta nie znala ani slowa po polsku, a o pielgrzymce i terminie dowiedziala sie ze zwyklej rozmowy naszych pielgrzymow w sklepie. Na plac przy kosciele przywiozl ja maz z synem, ale jak zobaczyli burze to poza Monika nikt z samochodu nie wyszedl. Byla kompletnie nieprzygotowana na takie warunki pogodowe. Dlatego tez, podjela decyzje, ze powroci na noc do hotelu, w ciagu dnia zrobi zakupy i nastepnego dnia dolaczy do nas na nocleg u Sitarzy.